Przyszedł czas na podsumowanie jak wyglądały nasze wakacje i co zauważyliśmy. Postaramy się podzielić podsumowanie na poszczególne kategorie. Ten odcinek poświęcimy podsumowaniu przemieszczaniu się po wschodnim wybrzeżu.
- Transport - korzystaliśmy z różnych środków lokomocji w zależności od kierunku podróży i tak:
- Lotnisko w Łodzi - Lotnisko zasługuje na osobny punkcik. Zasługuje na to za bezpłatny parking, który dostaliśmy w promocji. Za to, że nasz samochód dalej stał cały po 5tygodniach spędzonych na parkingu bez ochrony. Za ceny w sklepach, które były tak niskie, że żałowaliśmy zakupów zrobionych w sklepach spożywczych. Samo lotnisko jest malutkie. Zostaliśmy dokładnie sprawdzeni i nikt nie robił problemów z naszych dodatkowych kilogramów w walizce.
- Lot KLM -To był mój pierwszy lot międzykontynentalny. Zdziwiło mnie jak mało miejsca mamy podczas lotu. Spodziewałam się, że będzie to mimo wszystko trochę więcej miejsca na nogi niż w Ryanair. Do tego zawsze miałam pod nogami "multimedia box", który zabierał mi miejsce na stopę. O ile nie mam problemów z zasypianiem w samolocie to w tym miałam pewne problemy. Lecąc do Nowego Jorku mieliśmy sporo jedzenia i przespaliśmy jedynie lody jednak już wracając z jedzeniem było gorzej i tuż za lotniskiem w Łodzi zatrzymaliśmy się na hot dogi. Fajnie, że można pooglądać filmy, fajnie, że są seriale szkoda, że zwykle możemy obejrzeć tylko jeden odcinek. KLM traci strasznie dużo jako linia lotnicza przez lotnisko w Amsterdamie. O ile lecąc do USA mieliśmy chwilkę czasu i mogliśmy pójść na lunch i swobodnie znaleźć nasz terminal o tyle droga powrotna nie była już taka udana. W Nowym Jorku nie dostaliśmy biletów lotniczych na odcinek Amsterdam - Łódź. Pomyśleliśmy, że to nie problem i załatwimy to z łatwością w Amsterdamie jednak tu pojawiły się problemy. Samoobsługowe stacje nie widziały naszego lotu, jak udało nam się dowiedzieć gdzie mamy iść do okienka, odczekaliśmy swoje okazało się, że nawet nie wiedzą o obsłudze takiej linii lotniczej. Pobiegliśmy do kolejnego okienka. Gdzie udało się załatwić i wszystko dobrze, tylko nie wyobrażam sobie kogoś bez płynnego języka angielskiego, kto biega od okienka do okienka po całym lotnisku próbując załatwić sobie bilet na samolot. Nam wyszło kilka kilometrów biegania. Na końcu chwilkę przed odprawą okazało się, że portfel z naszymi kartami i paszportami został przy 1 okienku czego przez 1h nikt nie zauważył. I tutaj, albo pobawisz się w maratończyka, przebiegniesz bramki, kontrole paszportowe i zdążysz na samolot, albo masz problem. Panie z odprawy wstrzymały dla Mateusza autobus i wszyscy musieli na nas poczekać, ale naprawdę można to było załatwić na ile różnych sposobów. KLM jako linia lotnicza był ok, ale chciałabym kiedyś polecieć takimi Emirates czy czymś podobnym.
- Jeżdżenie z miejscowymi - Amerykanie średnio potrafią prowadzić samochód.Nie używają kierunkowskazów. Manualna skrzynia biegów to dla nich wersja dla zaawansowanych. Drogi są szerokie, miejsca parkingowe ogromne a ograniczenia prędkości sprawiają, że nie trzeba się pilnować czy stresować.
- Megabus - Z Magabus korzystaliśmy kilka razy. Pierwszy raz jadąc z Nowego Jorku do Bostonu. Podjechaliśmy metrem w stronę lokalizacji przystanku autobusowego a potem przeszliśmy kawałek z walizkami. Znaleźliśmy się na ciemnej, opuszczonej ulicy bez żadnego przystanku autobusowego. Ot wybrane przypadkiem miejsce na mapie Nowego Jorku. Dopiero po jakimś czasie i spacerze po obu stronach ulicy udało nam się w ciemności dostrzec ludzi ustawiających się w kolejki. Byliśmy tak zszokowani widokiem "przystanku", że nawet nie robiliśmy zdjęć bo strach wyjmować telefon z kieszeni. Na chodniku ustawione są tabliczki z nazwami miast i jeden turystyczny stolik, za którym siedział człowiek w kamizelce Megabus. Wraz ze zmianą godziny pojawiało się więcej i więcej ludzi tak samo zdezorientowanych jak my. Na szczęście nie padało więc mogliśmy tak sobie postać. Sam Megabus to dokładnie ten sam koncept co Polskibus. Mają nawet ten sam model autobusu. Jedyna różnica to nie dostaje się naklejek na bagaże a toaleta to wsadzony do autobusu toy toy, tak to wygląda bo jest duuuużo większe niż nasze toalety autobusowe. Nasza podróż do Bostonu zajęła 4.5 godziny i była całkiem przyjemna. Kolejny raz podróżowaliśmy autobusem z Bostonu do Waszyngtonu. Wyjechaliśmy z lekkim opóźnieniem po północy i mieliśmy 2-3 godziny opóźnienia w Waszyngtonie. To był też nasz najdroższy przejazd. Kosztował nas prawie 50$ za osobę bo autobus był pełen ludzi. Nie było już tak komfortowo, nie byłoby też tragicznie gdyby nie jeden szczegół. Po paru godzinach zauważyliśmy, że mamy stopy pogryzione przez pluskwy. Zgłosiliśmy to do obsługi bo była duża szansa, że będziemy jechać dokładnie tym samym autobusem za kilka tygodni. W kolejce do autobusu spotkaliśmy też paru polaków w tym jedną dziewczynę, dzięki której udało nam się przetargać walizkę po mieście, ale zapłacić tylko 4$ za przechowalnie zamiast 15 :-)
Kolejny przejazd to znów nocny autobus z Bostonu, tym razem do Filadelfii. Trafiliśmy na tego samego kierowcę co do Waszyngtonu i chyba jeszcze gorszy autobus. Tutaj udało nam się trafić na tańsze bilety więc dopłaciliśmy do siedzeń w pierwszym rzędzie u góry. Mieliśmy wspaniałe widoki i wytrzęsło nas na całe życie. Mateusza krokomierz pokazał nam, że przebiegliśmy maraton podczas jazdy. Nauczeni doświadczeniem spryskaliśmy okolice naszego fotela sprejem na pluskwy więc żadne świństwo nie miało prawa nas tknąć. Tym razem jeden z foteli był popsuty jednak cena 25$ za miejsce w pierwszym rzędzie za osobę za prawie 7godzin w autobusie powoduje, że wybaczamy. Skoro świt przyjechaliśmy do Filadelfii i poszukaliśmy naszego hotelu.
Ostatni przejazd za 5$ za osobę mieliśmy z Filadelfii do Nowego Jorku. To był chyba nasz najlepszy przejazd. Krótki bo około 2godzin. Wysiedliśmy w samym centrum Nowego Jorku i widziałam statuę wolności z autobusu (Mateusz nie wierzył, że mi się uda). Mogliśmy też podładować telefony i jak w każdym Megabusie skorzystać z wolnego, ale jednak internetu. Podsumowując standard odrobinkę gorszy niż w PolskimBusie, ale u nas też autobusy się zużyją i będzie podobnie. Ceny zależą od dnia, godziny i ilości ludzi. Szkoda, że trzeba "pilnować" swojego bagażu i szukać przystanków w dziwnych i średnio bezpiecznych miejscach.
- Lot JetBlue - Szukaliśmy lotów z Waszyngtonu (3 możliwe lotniska) na Florydę (dużo możliwych lotnisk). Sprawdzaliśmy oferty, porównywaliśmy i na końcu mieliśmy 4 do wyboru. Po dodaniu kosztów bagażu, dojazdów na poszczególne lotniska, itd. najtańsza okazała się oferta lini JetBlue. Lecieliśmy z lotniska w samym Waszyngtonie do Fort Lauderdale na Florydzie oraz później z Fort Lauderdale do Bostonu za ok 70-100$ za osobę za lot. Sama linia lotnicza to taki Ryanair na sterydach. Bagaż w cenie. Na pokładzie samolotu z rozrywek można oglądać telewizję na żywo oraz używać internetu, który podczas naszych lotów za darmo. Każde siedzenie w samolocie ma wystarczającą ilość miejsca na nogi dla takich wielkoludów jak my. Podczas lotu można też otrzymać jakiś napój bezalkoholowy oraz przekąskę za darmo. Mateusz zamawiał małą paczkę chipsów z ziemniaków truflowych i sok pomidorowy a ja ciastka z czekolada i sok ananasowy. Dawno nie czuliśmy się w żadnym samolocie tak dobrze.
- Wynajęcie auta (Hertz) - Nasz plan wymagał wynajęcia samochodu do objechania Florydy. Wybraliśmy firmę Hertz bo mieliśmy do niej zaufanie i oferowała podobne ceny jak inne firmy. Za wynajęcie samochodu na 14 dni zapłaciliśmy 1423 złote. Można taniej jednak woleliśmy być pewni, że dostaniemy samolot po przylocie. Reszta firm wynajmujących była po północy zamknięta. Przylecieliśmy na lotnisko FFL z lekkim opóźnieniem i okazało się, że kolejka do odbioru auta sięga już na kilkadziesiąt osób. Na szczęście byliśmy jedni z pierwszych w kolejce. Niestety nie było wystarczającej ilości ludzi a sprawy wynajmu załatwia się przez specjalne kioski. Na górze znajduje się monitor, w którym pojawia się konsultant. Rozmawia się z nim przez klasyczną słuchawkę telefonu a na dole wyskakują druki dotyczące wynajmu. Ok 2h zajęło nam wynajęcie naszego chevroleta i zastaliśmy samochód trochę poobijany, ale najgorsze było to, że był brudny w środku. Byliśmy już zbyt zmęczeni, żeby na to reagować i szarpać się z obsługą. Na wiadomość wysłaną do Hertz nikt nie odpowiedział.
- Samochody i ich prowadzenie - Samo prowadzenie auta w USA jest bardzo proste. Wszędzie jest dużo miejsca, tłok na drodze można spotkać tylko w dużych miastach i na ich wysokości na autostradach. Na początku trudno przyzwyczaić się do znaków, które muszą być opisane, np: "Kiedy pali się światło ograniczenie prędkości wynosi 50mil/h". Podobnie ze skręcaniem w prawo na czerwonym świetle, które jest dozwolone. Lekką trudność sprawiało nam odgadywanie z jaką prędkością możemy jechać. Niby 30mil/h a 60mil/h na autostradzie, ale znaki były ustawione rzadko i trzeba było pamiętać gdzie aktualnie się znajdujemy i jaki znak był 5km temu. Jeżeli chodzi o jazdę drogami i znaki to na autostradach przed zjazdem ZAWSZE jest znak, który pokazuje jakie przy danym zjeździe są noclegi (od campingów po hotele), jakie sieci restauracji i fast foodów są zlokalizowane obok oraz jakie stacje benzynowe możemy odwiedzić. Często dodatkowo podana jest informacja czy jest na danej stacji dostępny diesel albo paliwo wyścigowe. Jeżeli ktoś jest przywiązany do konkretnej stacji benzynowej, albo sieci hoteli ma naprawdę ułatwione podróżowanie. Parę razy staliśmy w ogromnych korkach, jeździliśmy szukając miejsc parkingowych jednak w zdecydowanej większości miejsc podróż była nudna. Ahhh zapomniałabym o parkingach. W centrach są one strasznie drogie, w Nowym Jorku do 24$/h, w Nowym Orleanie po kilka $ za godzinę. Warto mieć internet i szukać po parkopedii ulic gdzie jest taniej i na nie się kierować. Parkingi wielopoziomowe zazwyczaj są stare, brudne i wyglądają na opuszczone. Na szczęście prócz automatycznej skrzyni biegów, większość wypożyczalni oferuje pełne ubezpieczenie na samochód bez wkładu własnego więc człowiek czuje się spokojny nawet jak parkuje pod krzakiem obok drogi. Paliwo w zależności od stanu, miasta i stacji benzynowej kosztowało od 2.4 do 2.95$ za galon więc przy tankowaniu za 20$ napełnialiśmy bak Chevroleta do końca. Niestety tak samo jak łatwo było tankować tak szybko paliwo z baku uciekało bo kilometrów robi się straszną ilość każdego dnia. Z ważnych i informacji większość stacji usytuowanych jest wzdłuż autostrad i w okolicach miejscowości. Każda stacja ma samoobsługowe pompy, gdzie wystarczy wsadzić kartę i wybrać typ paliwa. W USA paliwo nie jest 95 i 98 oktanowe. Oni mają do wyboru np 87,89 i 93 oktanów. Wynika to z różnicy w przepisach tam mamy zagwarantowana minimalna ilość oktanów, u nas możemy mieć nadzieję, że maksymalnie tyle ma :-). Niestety nasza karta Kantoru Alior Bank nie działała na stacjach benzynowych więc za każdym razem musieliśmy wybierać stacje z obsługą i w kasie najpierw dawać zaliczkę, taki pre-paid. Nie dało się przekroczyć tej kwoty, ale jeżeli nie została cała wykorzystana można było odzyskać resztę przy kasie. Nie byliśmy na żadnej stacji w toalecie i na zachęcały do zakupów.
Z rzeczy, które jeżdżą po ulicach ja uwielbiam muscle cary ..... Dziwiło nas strasznie w jaki sposób przewożone są na autostradzie rzeczy, które nie mieszczą się w autach. Normalne wydają się torby na dachu samochodu przypięte paskiem przez środek, półeczki montowane do haku, czy gnojowozy wypełnione czym popadnie. Z naszych ulubieńców są za to ogromne auta RV (takie campery wielkości autobusu), które ciągają za sobą samochód i dodatkowo parę rowerów.
- Taksówka - taksówką jechaliśmy raz w Nowym Orleanie wracając w nocy z koncertu. Nie czuliśmy się bezpiecznie na ulicach i polecono nam w razie czego łapać taksówkę. Zapłaciliśmy 10$ za przejechanie może 2km. Byliśmy przygotowani na korzystanie z Ubera jednak w końcu nie miało to sensu. W taksówkach podobały mi się reklamy. Większość taskówek ma w nagłówkach ekraniki i lecą filmiki z reklamami, ale też z informacją jak sprawdzić czy taksówka jest legalna i jak zapewnić sobie podstawowe bezpieczeństwo.
- Metro i autobusy w Nowym Jorku - komunikacja miejska w Nowym Jorku jest woooooolnaaaaa i moim zdaniem trochę droga... Wchodząc do metra trzeba wiedzieć w jakim kierunku chce się jechać. Większość stacji ma tylko peron w jedną stronę i schody na powierzchnię oraz peron w drugą stronę i schody na powierzchnię. Jeżeli pomyliliśmy kierunek musimy pojechać na większą stację i spróbować zmienić peron. Nie jest to taki oczywiste i biorąc pod uwagę, że zwykle wtedy musimy mieć ze sobą walizkę nie jest też łatwe. Większość stacji jest dobrze oznaczonych. Trochę kłopotliwe bywa rozpoznanie linii normalnych od pospiesznych. Metro nie jest też tak rozwinięte jak w Londynie czy Paryżu. Dodatkowo jest dosyć drogie jak za ilość kilometrów, które da się nim przemieścić. W samym metrze co 2-3 stacje możemy liczyć na wizytę "artysty". Może to być pan, który sprzedaje banany na sztuki, żeby zarobić na "dzieci". Grajcy, którzy opowiedzą historię danego dziwnego instrumentu lub naprawdę utalentowani ludzie. Jest ich naprawdę bardzo dużo i już przy 20min podróży robi się to strasznie męczące. Z tego co widzieliśmy dużo ludzi daje im po 1$ więc jak widać opłaca się.W związku z tym ogromna ilość ludzi woli dopłacić odrobinę i zawołać żółtą taksówkę. Kupienie biletu też nie należy do najłatwiejszych. Automaty są skomplikowane, akceptują nasze karty, ale traktują je jak kredytowe i zamiast pinu proszą o podanie kodu pocztowego.Wszystkie autobusy miejskie na wschodnim wybrzeżu miały z przodu zamontowany bagażnik rowerowy na dwa rowery. Jak ktoś jedzie z daleka, albo już ma dość może zawsze wrzucić tam swój rower i pojechać autobusem.
- Metro w Waszyngtonie - Stacje metra w Waszyngtonie są naprawdę ładne. Wszystkie bardzo do siebie podobne i w bardzo Waszyngtońskim stylu. Metro w tym mieście robi duuużo lepsze i czystsze wrażenie niż to w Nowym Jorku. Jedyny problem polega ze znalezieniem stacji. Niby są widoczne, ale nie są za dobrze oznaczone. Szczególnie na peryferiach miasta jest to np budka, jak zamknięty kiosk ruchu, który jest windą do metra. Żeby jeździć metrem potrzeba zapłacić 2$, za kartę, której nie da się odsprzedać.
- Na piechotę - przez całe nasze wakacje czyli 5 tygodni przeszliśmy na piechotę XX km. Z czego najwięcej po Nowym Jorku, Filadelfii i Waszyngtonie. W Nowym Orleanie zostało nam wytknięte, że w tym kraju robi się tak zwany: JWalk. Czyli po prostu przechodzenie na czerwonym. Jest to normalne i oczywiste dla wszystkich i wszędzie. Jedyna zasada polega na tym, że taksówka na pewno się nie zatrzyma co najlepiej widać w Nowym Jorku. Tam taksówki dodają gazu i trąbią, albo zdążysz, albo giniesz. Amerykanie w mniejszych miastach nie chodzą, w dużych jest to normalne. Można spotkać nie tylko bezdomnych, ale też policjantów, garniturowców i miliony innych ludzi. Rzadko widzi się kobiety na wysokich obcasach za to plastykowe japonki są najbardziej popularną częścią garderoby zarówno damskiej jak i męskiej. Nas można było od razu poznać jako turystów po sandałach. Mimo upału nie mają takich wydumanych butów w sklepach i sami nie posiadają sandałów dla mężczyzn. Damskie jeszcze się zdarzają, ale raczej w wersji eleganckiej a nie turystycznej. Ja z moimi butami z decathlonu robiłam małą furorę. W Bostonie, Waszyngtonie, Filadelfii i Nowym Jorku czuliśmy się naprawdę bezpiecznie chodząc na piechotę, nie tylko w dzień, ale też w nocy. Do tego dochodzą takie typowo turystyczne miejsca jak Floryda, gdzie też można spotkać chodniki i chodzących Europejczyków. W reszcie miast nie polecamy. Zazwyczaj przy ulicy spotkać można ludzi o odmiennym kolorze skóry, którzy wyglądają na bezrobotnych, albo naprawdę biednych, bo kogo w tym opływającym złotem kraju nie stać na samochód i paliwo.
Prócz powyższych płynęliśmy jeszcze łodziami: zachód słońca w Bostonie, zachód słońca na morzu oraz rejs do Statuy Wolności. Korzystaliśmy też z 2 kolejek linowych. Tylko rowerów brakuje :(
|
Zwiedzaliśmy Miami z wysokości 3 piętra i zaglądaliśmy ludziom w okna. |
|
Nie wybraliśmy się tramwajem w Nowym Orleanie |
|
Lecieliśmy w Nowym Jorku |
|
Szaleliśmy też w parku rozrywki Universal |
A na koniec nasza podróż autobusem szkolnym
Komentarze